Moja DaWanda

6 czerwca 2012

MUSZTARDA PO OBIEDZIE

Dawno mnie tu nie było, chociaż wydaje mi się, że zaledwie wczoraj.
No tak, czas ucieka niepostrzeżenie.
Nazbierało mi się tematów na kilka postów.
Zacznę od tego, co wzbudza już we mnie lekkie wyrzuty sumienia.
Mam jednak nadzieję,że ostatnim rzutem na taśmę dołączę się jeszcze do tej zabawy.
W czym rzecz?



Tak, wiem, musztarda po obiedzie.
Do zabawy, dyskusji, wypowiedzi zaprosiła mnie Maryś .
Myślę, że kończę już ten łańcuszek, więc nie przekazuję zaproszenia dalej.
Chyba nikt nie będzie miał mi tego za złe?
Rozluźnię trochę reguły z nadzieją, że zostanie mi to wybaczone.

Muszę wyznać wszem i wobec- uwielbiam czytać.
Kiedy?
Kiedy tylko mam okazję.
A nawet jak nie mam, to ją sobie znajdę.
Oczywiście czytam w łóżku przed zaśnięciem, czytam latem w ogródku, czytam w autobusie i pociągu.
Czytam w niedzielne poranki i w deszczowe popołudnia.
Czytam na wakacjach.
Wszyscy się ze mnie śmieją, że zawsze ciągnę ze sobą kupę książek.
Tak, przydałby mi się jakiś czytnik, ale książka papierowa, szelest stron, zapach- chyba jestem niepoprawną romantyczką, żeby nie powiedzieć - staroświecką dziwaczką.
No muszę mieć ze sobą książki.

Co czytam?
Bardzo dużo powieści. Beletrystyka to dla mnie ciągle nieodkryty ląd, sezam pełen skarbów.
Nie wiem, czy ma sens wymienianie ulubionych pisarzy, bo to naprawdę długa lista.
Mam takie okresy fascynacji jednym twórcą, wtedy staram się przeczytać wszystkie jego dzieła.
Tak było np. z Marquezem, Murakamim, Austerem,Cunninghamem.
Z drugiej strony w liceum uwielbiałam wprost prozę Marka Hłaski.
Jednym z moich ostatnich odkryć jest Ignacy Karpowicz, a szczególnie jego "Balladyny i romanse".
Dla mnie genialny pisarz.
Nie stronię także od kryminałów.
Można wręcz powiedzieć, ze jestem w tej dziedzinie nałogowcem.
Nikogo też pewnie nie zdziwi, że jest to szczególna namiętność do twórców skandynawskich z Mankellem i jego Kurtem Wallanderem na czele.
Czasem daję się także porwać fascynującym relacjom z podróży, ostatnio była to "Biała gorączka" Jacka Hugo-Badera.
Ten post wkrótce przekroczy racjonalne rozmiary, a ja jeszcze muszę odnieść się do prośby Maryś.
Może więc szybko pokażę Wam, jaką torbę wymodziłam na wypady do księgarni lub biblioteki,a potem przejdę do ostatniego punktu programu.



Teraz przydałaby się jakaś rodzinna opowieść.
Oczywiście w moim domu nigdy nie brakowało książek.
W innym wypadku pewnie bym się taka zbzikowana na tym punkcie nie ulęgła.
Kiedy byłam mała wszystkich zamęczałam, żeby mi czytali.
Najłatwiej było namówić na to moją drugą babcię, mamę mojej mamy.
O niej jeszcze tu nie wspominałam.
Zacznę jednak od tego, że wszystkim lubiącym stare rodzinne opowieści chciałabym polecić przepiękną książkę Jacka Dehnela "Lala".



Jest to wspaniała opowieść o babci, napisana z miłością, ale nie cukierkowata i ckliwa, lecz przepełniona ogromnym ładunkiem empatii.
Babcia jest stara, odchodzi,żyje we własnym świecie, kiedy znowu jest dzieckiem, dorastającą panienką, albo młodą żoną.
Pamięć babci błądzi w zapętlonych meandrach czasu. Starość potrafi być okrutna.
Wnuk próbuje ocalić świat babcinych wspomnień,zapisać to, co najważniejsze, dlatego kluczy wraz z nią w labiryncie wspomnień.
Opowieści są pełne humoru i życia, przywoływane postaci niezwykle autentyczne.
Wbrew pozorom ta tocząca się powoli, miejscami lekko chaotyczna opowieść, nie jest smutna.
Wręcz przeciwnie jest w jakiś sposób budująca, chociaż to może zbyt wielkie słowo.
Babcia odchodząc przeżywa pewne rzeczy na nowo, odnajduje w przeszłości dawno utraconą świeżość.
Kto wie, czy to nie jest jeszcze jedna chwila szczęścia?
Nie mam śmiałości mierzyć się z Dehnelem. Jednak posługując się jego metodą przywołam tu kilka fragmentów z życia mojej drugiej babci.



To babcia z rodzicami i bratem.
Ta mała dziewczynka ze zdjęcia nie przypuszcza nawet, jak wiele przed nią trudnych chwil, tragicznych zdarzeń, ale także momentów szczęścia, prawdziwej radości.
Babci przyszło bowiem żyć w ciekawych czasach.
Jako małe dziecko znalazła się z rodzicami na Kaukazie. Jej ojciec został tam zesłany przez władze carskie za udział w strajku studenckim w 1905 roku.



Mój pradziadek w 1939 roku tuż przed ponowną w jego życiu zsyłką tym razem na Sybir.
Historia lubi się powtarzać, chociaż w tym wypadku to prawdziwe okrucieństwo losu.
Cofnijmy się jednak jeszcze na chwilę.
Pradziadkowie wrócili z zesłania w 1918 roku.
I życie toczyło się dalej.
Babcia dorosła.
Przeżyła wielką, podobno nieszczęśliwą miłość- niewiele o tym wiadomo.
Uczyła w gimnazjum i dopiero w wieku dwudziestu sześciu lat, będąc już pewnie starą panną, wyszła za mąż.
Prawdopodobnie raczej z rozsądku. Drzazga w sercu tkwiła głęboko.



Zamieszkała ze swoim mężem w Zababiu koło Prużan. Prowadziła duże gospodarstwo.
Wakacje spędzała często w rodzinnym domu swojej matki, Hajkach. Z tego czasu zachowało się jedno niewyraźne zdjęcie.



Babcia stoi pierwsza z lewej w drugim rzędzie, ostatni z lewej to pradziadek, kiedyś zbuntowany student.
Zdarzało się jednak i tak, że rodzice spędzali lato u babci. Tam też zastała ich wojna.
Taka ironia losu. Historia zatoczyła koło.
Stamtąd bowiem moja babcia z rodzicami i teściową została wywieziona na Sybir w okolice Archangielska.
Mąż już był wtedy na froncie, nigdy nie wrócił.
Babcia często wspominała, że przetrwanie zawdzięcza Białorusinom, którzy przyszli ją aresztować i dali jej godzinę na spakowanie.
Mówiła, że wtedy zaczęła biegać po domu i ściągać obrazy ze ścian.
Widząc to białoruscy żandarmi, być może jej dawni uczniowie, kazali jej usiąść i sami zajęli się pakowaniem.
Wiedzieli, że tam trzeba zabrać ciepłą odzież, siekierę i inne narzędzia, a przede wszystkim złoto i biżuterię.
I tak babcia po raz drugi znalazła się na zesłaniu mając pod opieką trójkę starych, niezdolnych już do pracy ludzi.
Przeżyła głód, ciężko pracowała przy spławianiu bali drzewnych, patrzyła na śmierć wielu ludzi, w tym także swego ojca i teściowej.
Jedno z ocalałych zdjęć - babcia z teściową na Sybirze.



O tym czasie także niewiele mówiła. Była z natury pogodną, dobrą i ciepłą osobą.
Tak naprawdę odbudowała swoje życie na nowo, gdy wróciła do kraju, prosto na Ziemie Odzyskane.
Tu zastała ją wiadomość, że jej mąż został uznany za zmarłego.
Myślę jednak, że wreszcie znalazła jakiś moment oddechu, trochę spokoju, w tej przecież niełatwej powojennej rzeczywistości.
Wyszła za mąż po raz drugi i będąc już po czterdziestce urodziła moją mamę.
Wreszcie miała szansę na macierzyństwo, którego bardzo pragnęła.
Przeżyła wyjątkowo ciężki poród, długo dochodziła do siebie i podobno martwiła się już tylko, czy zdąży odchować swoje dziecko.
Żyła jeszcze długie lata.
Na zdjęciu z dziadkiem, moją mamą i prababcią.



To niesłychane - jedno życie, a w nim dwie wojny, zsyłki, komunizm, stan wojenny.
To wręcz zbyt wiele.
Uświadamiam sobie to dopiero z perspektywy czasu.
Ile jesteśmy w stanie przeżyć, ile znieść ciosów?
Ile hartu ducha trzeba mieć w sobie, żeby wciąż i wciąż mierzyć się z losem?
I do tego jeszcze największa chyba sztuka- umieć mimo wszystko znaleźć szczęście.















6 komentarzy:

  1. piękna opowieść... zamyśliłam się nad losami Twojej Babci....
    czy my, zabiegane dzisiejsze kobiety, potrafiłybyśmy udźwignąć tyle, co One - nasze Babcie?......
    ech... kto wie.....

    **
    a torba książkowa świetna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci Kasiu. Myślę, że chociaż nie mamy takich doświadczeń to i tak na co dzień zmagamy się z losem i najczęściej nam to wychodzi. Być może też nie podejrzewamy nawet, że w nas też jest siła. Cieszmy się chwilą, może to banał, ale warto o tym pamiętać.

      Usuń
  2. A wiesz, co jest najzabawniejsze... Czytałam Lalę, przed drugą książkę jego już nie przebrnęłam... I Twoje słowa "nie mam śmiałości mierzyć się z Dehnelem" brzmią w mych uszach rezonansem - oj... On nie ma śmiałości mierzyć się z Tobą :))) Nawet nie zdajesz sobie sprawy i przez skromność pewnie, że czyta się to co piszesz z zapałem... Może kiedyś Cię olśni i się rozpiszesz nie tylko w postach bloga! A ja będę śmigała po autograf, albo pozwolisz mi parę obrazków do książki Twojej nasmarować, kto wie, kto wie Kochana Iris :)***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maryś znowu mnie zawstydzasz. Dziękuję Ci za te miłe słowa. Bardzo się cieszę, że podobają się Wam te moje czasem trochę przydługie opowieści. I muszę podziękować Ci za inspirację.

      Usuń
  3. Jakie przydługie?? czyta się wyśmienicie i mi ciągle mało...Jeszcze pozwalasz nam tęsknić za tymi opowieściami...Zaczęłam się martwić milczeniem, tak tu cicho... Takie miłe zaskoczenie. Pisz, pisz ale nie przerywając szycia!!!!! Torba wow!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ opowieść...Dziękuję! Prace Twe cudne! Moc pozdrowień!

    OdpowiedzUsuń