Z jednej strony nowoczesna aglomeracja,
z drugiej spokój zielonych cichych uliczek,
labirynty krętych ulic Nadodrza czy Trójkąta Bermudzkiego, bulwary nad Odrą, stare wille, podupadające kamienice, natłok nowych hoteli i apartamentowców, które wdzierają się coraz głębiej w bezkres rozległych pół.
Uformowany na styku kultur,
wsparty dziedzictwem wieków,
tętniący życiem dniem i nocą miejski tygiel.
Ludzie lubią tu wracać.
Mówią o jedynej w swym rodzaju atmosferze.
Kto był, wie, o czym mówię.
Tych, którzy nie byli serdecznie zapraszam.
Nie piszę tu jednak turystycznego przewodnika.
Chciałam opowiedzieć o wydarzeniu, które , mam nadzieję, stanie się jednym ze stałych punktów na artystycznej mapie miasta.
Już po raz drugi uczestniczyłam w Ręki Dzieła Feście .
Cała rzecz miała miejsce tuż przy rynku w Przejściu Żelaźniczym.
Przez trzy dni ta wąska uliczka przemieniła się w prawdziwe królestwo rękodzieła.
Na co dzień trochę zapomniana, rzadko odwiedzana, nagle zaroiła się od kolorowych kramów.
Bogactwo oryginalnych wyrobów przywabiło grupki spacerujących wrocławian i turystów.
Poczułam się jak na wakacjach, gdzieś na południu Europy, w jakimś malowniczym zakątku włoskiego czy hiszpańskiego miasta.
Wokół rozbrzmiewał śmiech i gwar rozmów prowadzonych w różnych językach.
Bardzo miło było stać się częścią tego kosmopolitycznego tłumu.
Wniknąć w to energetyczne, barwne grono.
Spotkać starych znajomych i poznać wiele interesujących osób.
Nie mówiąc już o przyjemności, jaką daje uśmiech na twarzy klienta.
Następne torebki powędrowały w świat z małą kroplą pozytywnej energii.
Był wśród nich także szczęśliwy guzik.
Jestem przekonana, że zapewni on powodzenie nowej właścicielce.
Tak być musi.
Przekonałam się w końcu, że jednak lubię wyjść do ludzi.
Obserwować, jak reagują na moje "dzieła".
Inspirować się swoistym kalejdoskopem artystycznie przetworzonej rzeczywistości.
Następna edycja już w sierpniu.
Powrócę na nią z radością.
Już wiem, że będzie fantastycznie :)